Kroniki morskie zanotowały w 1884 roku, że w zatoce Synajskiej na dryfującym portugalskim brygu „Santa Maria” znaleziono nieżyjącą całą załogę, a na innym statku, „Abbey S. Hart”, trupy marynarzy i dogorywającego kapitana. Przyczyn śmierci wówczas nie ustalono, co dowodzi, że na nastąpiła z powodów naturalnych lub na skutek pirackiego ataku. Czyżbyśmy więc mieli już wówczas do czynienia z podobną nie wyjaśnioną tajemnicą, jaka miała miejsce 64 lata później?
W styczniu 1948 roku przez Cieśninę Malakka między Sumatrą a Półwyspem Malajskim płynął do Dżakarty na Jawie holenderski statek „Qurand Medan”.
Dzień jest słoneczny, nic nie wskazuje na tragedię.
Nagle holenderskie (w Indonezji) i brytyjskie (na Malajach) stacje radiowe odbierają nadawane przez „Qurand Medan” sygnały SOS.
Powtarzają się kilkakrotnie, aż wreszcie kończą dramatycznie: „Wszyscy oficerowie wraz z kapitanem nie żyją. Prawdopodobnie cała załoga również nie żyje…” – po czym, ostatni sygnał od radiotelegrafisty: „I ja umieram”!
Zaalarmowane statki znajdujące się w tym akwenie natychmiast ruszyły na podane w sygnałach miejsce.
W ciągu kilku godzin „Qurand Medan” został dostrzeżony.
Wygląda normalnie, tyle, że dryfuje z prądem.
Jednak, gdy marynarze wchodzą na pokład „Qurand Medan” zamierają z przerażenia..
Kapitan leży bez życia na swoim mostku, oficerowie w sterówce i kabinie nawigacyjnej, na pokładzie bezwładnie porozrzucane ciała załogi, a wśród nich pies okrętowy.
Radiooperator, który tak rozpaczliwie wzywał pomocy, siedzi martwy na krześle z palcem na brzęczyku nadajnika.
Zastygłe twarze zmarłych zwrócone były ku słońcu.
Mieli otwarte oczy i usta.
Ale to jeszcze nie koniec.
Gdy marynarze zaszokowani tym, co ujrzeli, zastanawiali się, jak wziąć „Qurand Medan” na hol, nagle, z nie wyjaśnionych przyczyn, w jego ładowni wybucha gwałtowny pożar.
Rozprzestrzenia się tak szybko, że ratownicy nie mają innego wyboru, jak tylko statek pospiesznie opuścić, by ratować własne życie.
W kilka minut później eksplodują kotły i „Qurand Medan” wraz ze swą martwą załogą idzie jak kamień na dno.
Dowody, z wyjątkiem utrwalonych ostatnich słów radiotelegrafisty, przepadły.
Pozostały tylko optyczne wrażenia świadków, stwierdzających, że na statku nie zauważyli żadnych śladów walki.
Co mogło spowodować tak nagłą śmierć załogi?
Zaraza? – nie powaliłaby ludzi tak szybko.
Trucizna? – trudno uwierzyć, by wszyscy, łącznie z psem, równocześnie ją w posiłku czy w inny sposób spożyli.
Śmiertelny gaz? – orzeczono, że to nieprawdopodobne.
A więc może atak jakiś nieludzkich sił – bo i to sugerowano.
Zanim wyjaśnimy to wydarzenie musimy zapoznać się z jeszcze inną zagadką notowaną na różnych akwenach i niewytłumaczalnego opuszczania statków przez załogi, które następnie znikają dosłownie jak kamień w wodę.
Takich wydarzeń było sporo, ale przedstawimy dla przykładu jeden.
Szkuner „J.B. Coussius” w 1883 roku osiadł na mieliźnie niedaleko latarni morskiej w Cauby (stan Oregon, USA).
Mimo, że wszystkie łodzie były na miejscu i nie odkryto żadnych śladów walki bądź paniki – statek był opuszczony.
Piec w kambuzie był jeszcze ciepły, a w messie resztki jedzenia, w okrętowym dzienniku wszystko do ostatniego dnia zapisane z wyjątkiem przyczyny zniknięcia załogi.
Kiedy znika załoga, a statek wraz ze swoim nienaruszonym ładunkiem niczym widmo krąży po morzach bądź grzęźnie na mieliźnie – sprawa staje się niepokojąca zarówno dla marynarzy, jak i armatorów.
Zwłaszcza gdy wypadków takich jest wiele, jak choćby w latach 1969 – 1973 kiedy znaleziono 95 opuszczonych statków o pojemności powyżej 500 RT.
Przypuszcza się, że w wielu wypadkach załoga po prostu znalazła śmierć w morzu.
Nie wyjaśnia to jednak przyczyn, które do tego doprowadziły.
W roku 1936 roku rosyjski oceanograf W. Szulejkin odkrył „głos morza” wywoływany przez fale infradźwiękowe o częstotliwości powyżej 15 Hz (cykli na sekundę) rozprzestrzeniają się pod wodą.
Źródłem ich, jak wykazały badania, mogą być sztormy, wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi, zaburzenia pola magnetycznego, wybuchy jądrowe w atmosferze, a nawet start i przelot rakiety, przy czym fale te w powietrzu i w wodzie przemieszczają się prawie nie tłumione, mogą więc docierać do rejonów bardzo odległych od źródła.
Rejestruje się je nawet na antypodach ich powstawania, gdzie też zachodzi wzajemne odbijanie się.
Są one bardzo szkodliwe dla organizmu ludzkiego.
Oddziałują one na układ nerwowy, powodują wszelkiego rodzaju zaburzenia, jak ostry ból, chwilową utratę wzroku i słuchu oraz drgania ważnych wewnętrznych organów.
Przy dostatecznie dużej amplitudzie infradźwiękowej w wyniku rezonansu może nawet dojść do rozerwania tkanek i zatrzymania akcji serca.
Śmierć następuje wówczas natychmiast i trudno ustalić jej przyczynę.
W skrajnych przypadkach fale te przy szczególnie niskiej częstotliwości powodują rozpadanie się struktury metali, w rezultacie czego statki i samoloty mogą się dosłownie rozsypać.
Inny badacz Komandor doc. inż. Narcyz Klatka twierdzi, że do zjawisk oddziałujących szkodliwie na załogi statków, można zaliczyć wyładowania elektryczne, szczególnie zjawisko pioruna kulistego.
Istnieje 12 różnych teorii, z których każda tłumaczy tylko niektóre aspekty zjawiska.
A oto nowe wyjaśnienie, które znowu nie zadowala.
Może dotyczyć tych wypadków, kiedy zwłoki marynarzy znajdowano na statku, jako że piorun kulisty jest w stanie zabić – ale jakiekolwiek byłoby jego działanie, nie może spowodować zniknięcia zwłok!
Wreszcie, co ważne, musiałby pozostawić po sobie jakiś ślad. Trudno też sobie wyobrazić, by raził tylko ludzi, pozostawiając przy życiu psy okrętowe czy kanarki.
Do dnia dzisiejszego nie ma pełnego wyjaśnienia tych wydarzeń.